Dr Stanisław Nowak - Z moich wspomnień - XXIII



XXIII


W dniach 19 i 20 Września 1909 r. odbył się na terenie wystawy, w gmachu Muzeum Higjenicznego, drugi zjazd higjenistów, urządzony przez Warsz. Tow. Higjeniczne wespół z oddziałem Częstochowskim. Pierwszy zjazd higjenistów odbył się we wrześniu 1908 r. w Lublinie, brałem w nim udział jako przedstawiciel Częstoch. Oddz.

Dzięki staraniom dr. Polaka Warsz. Tow. Higjeniczne uzyskało zezwolenie od Gen. Gubernatora na urządzenie w Częstochowie w czasie wystawy zjazdu higjenistów.

Wszystkie kłopoty związane z urządzeniem zjazdu spadły na moją głowę; termin zjazdu wyznaczony na czas wzmożonego ruchu na wystawie (w tym samym dniu odbywał się wielki zbiorowy koncert wszystkich Lutni z całej Kongresówki, wielki raid samochodowy i kilka innych zjazdów), na czas masowego przybywania pątników na Jasną Górę, napawał mnie prawdziwym strachem; trudności ze znalezieniem odpowiedniej ilości mieszkań i zapewnieniem posiłku w restauracjach dla członków zjazdu były ogromne; w dodatku nie mogłem liczyć na pomoc nikogo z członków Oddziału; jedni, jak inż. Reklewski i dr. Biegański, byli zaabsorbowani wystawą, drudzy, jak dr. Bellon i dr. Rejman, byli nieobecni w Częstochowie, inni znowu, jak dr. Marczewski, dr. Rozenfeld, dr. Wrześniowski, dr. Batawia, nie zdradzali najmniejszej chęci zajęcia się organizacją zjazdu, co najwyżej mogłem liczyć na ich obecność w czasie obrad zjazdowych. Pewną pomoc okazał mi w tej sprawie jeden z członków Oddziału, kierownik szkoły początkowej, Jan Wróblewski, człowiek bardzo uczynny i wielki amator różnych wycieczek krajoznawczych. Wróblewski podjął się prowadzenia w ciągu dwóch dni biura zjazdowego i oprowadzenia gości po klasztorze Jasnogórskim, który znał wyśmienicie, resztę czynności oficjalnych i gospodarczych musiałem wykonać sam; udało mi się jakoś pokonać szczęśliwie wszystkie te trudności i załatwić wszystkie formalności urzędowe z władzami miejscowemi i z komitetem wystawowym, tak że już w przeddzień otwarcia zjazdu mogłem powitać przybywających uczestników zjazdu i spędzić z nimi cały wieczór. Większość uczestników zjazdu stanowili dawni moi znajomi; do wybitniejszych z pośród nich należeli, z Warszawy dr. Józef Polak, dr. Kazimierz Chełchowski, dr. Józef Jaworski, dr. Klemens Łazarowicz, dr. Wacław Męczkowski, z Krakowa prof. Odo Bujwid, z Poznania dr. Chłapowski, z Berlina Karol Rose, z Łodzi dr. Seweryn Sterling, z Łowicza Aniela Chmielińska etc; ogółem przybyło na zjazd zamiejscowych osób około 90, z miejscowych wzięło udział osób 40; razem liczba uczestników zjazdu wynosiła około 130 osób.

Inicjatorem zjazdów higjenicznych był prezes Rady Warsz. Tow. Higj. dr. Józef Polak. Dr. Polaka znałem od kilku lat; była to na terenie Kongresówki wybitna, a zarazem bardzo charakterystyczna postać; pierwszorzędny znawca higjeny teoretycznej i praktycznej, założyciel i długoletni redaktor pisma, poświęcęnego propagandzie zasad higjeny „Zdrowie”, autor dużej i gruntownej pracy „Wykład higjeny miast”, świadczącej o jego niesłychanej erudycji, wielkiej pracowitości, sumienności i umiłowaniu przedmiotu, autor niezliczonej ilości drobnych prac i artykułów z zakresu higjeny, świetny znawca literatury, tyczącej się higjeny, stały uczestnik wszystkich międzynarodowych zjazdów i kongresów higjenicznych, na których reprezentował zawsze w sposób godny naukę polską. Nazwisko jego było znane w całym świecie naukowym. Dr. Polak był długoletnim prezesem Warsz. Tow. Higjenicznego i prawdziwym spiritus movens wszystkich poczynań zarządu m. Warszawy na polu higjeny. Dzięki dobrym stosunkom, jakie go łączyły z wyźszemi władzami rosyjskiemi w Warszawie, mógł przeprowadzić niejedną dobrą rzecz, wystarać się o zezwolenie na urządzenie wystawy lub zatwierdzenie statutu niejednej instytucji; ja sam zwracałem się do niego kilkakrotnie o pomoc w sprawach Częstoch. Oddziału. Dr. Polak miał jedną wielką słabość, był bardzo gorliwym pacyfistą, jednym z twórców Tow. Przyjaciół Pokoju w Warszawie i uczestnikiem różnych międzynarodowych zjazdów pacyfistycznych, które do niczego nie doprowadziły i nie uchroniły ludzkość od straszliwej wojny wszechświatowej. Dr. Polak pisywał prace i w tej dziedzinie; bywając od czasu do czasu w Częstochowie, nie omieszkał i tutaj szerzyć propagandy pacyfistycznej, namawiając np. dr. Biegańskiego, który był jego kolegą* uniwersyteckim, i mnie do zapisania się na listę członków Tow. Przyjaciół Pokoju. Wygląd miał dość groteskowy; niski, otyły, toczył się jak baryłka; długi nos, twarz dość pucołowata, głowa duża, krótka i gruba szyja; głos niezbyt donośny, mowa trochę niewyraźna; mówił spokojnie, wolno i dość monotonnie, przemówienia jego były bardzo poważne, o głębokiej treści i zdradzały głęboką wiedzę i dużą erudycję.

Prof. Bujwida widywałem dawniej dość często w Krakowie, osobiście poznałem się z nimwr. 1908 na zjeździe w Lublinie, biorąc udział pod jego przewodnictwem w komisji, mającej na celu zbadanie stanu sanitarnego Lublina. Obecnie w czasie zjazdu w Częstochowie zawiozłem prof. Bujwida do nowej, świeżo wtedy uruchomionej, rzeźni miejskiej, urządzonej zupełnie nowocześnie; prof. Bujwid zwiedził ją bardzo szczegółowo i wyraził swój podziw, że Częstochowa posiada tak nowocześnie urządzony zakład; coprawda w r. 1909 nie byłem w możności pokazać prof. Bujwidowi, jako higjeniście, nic więcej ciekawego w Częstochowie. Prof. Bujwid był człowiekiem bardzo miłym i bardzo naturalnym w obejściu; w Krakowie należał do nielicznych gorliwych opiekunów młodzieży akademickiej, pochodzącej z Kongresówki i studjująęej w Uniw. Jagiell.; niejeden z Kilińczyków zawdzięczał mu bardzo dużo.

Do typowych i charakterystycznych postaci należał dr. Seweryn Sterling z Łodzi, którego znałem od kilku lat. Dr. Seweryn Sterling należał do najwybitniejszych przedstawicieli świata lekarskiego prowincjonalnego w Kongresówce; długoletni redaktor „Czasopisma Lekarskiego”, pisma, poświęconego medycynie prowincjonalnej, w którem i ja umieściłem kilka niedużych artykułów lekarskich, prezes Łódzkiego Tow. Lekarskiego i Prezes Łódzkiego Oddziału Warsz. Tow. Higjenicznego, większą część swego życia poświęcił propagandzie walki z gruźlicą; walka z gruźlicą była jego szlachetną, umiłowaną idee-fixe; brał czynny udział w życiu społecznem Łodzi i cieszył się tam powszechnym szacunkiem i uznaniem. W wyrazie twarzy jego i w całej jego postaci było coś ujmującego; wysoki, postawny, przystojny, z długą szpakowatą brodą, o miłych oczach, o metalicznym i przyjemnym głosie, o ruchach wytwornych, miał w sobie coś szlachetnego. Był człowiekiem bardzo inteligentnym, miłym, uprzejmym, bardzo dobrym lekarzem i bardzo dobrym człowiekiem.

Oryginalną postacią była Aniela Chmielińska, żona lekarza powiatowego w Łowiczu, bardzo dobra znawczyni życia i zwyczajów Księżaków, w późniejszych latach napisała nawet niedużą folklorystyczną pracę „Księżacy” (Łowiczanie). Chmielińska była gorliwą działaczką ludową, propagatorką wiejskich domów ludowych i szkół gospodarstwa wiejskiego; mieszkając w Łowiczu, umiała zaskarbić sobie zaufanie ludu łowickiego i potrafiła zgromadzić ładny zbiór okazów z dziedziny folkloru łowickiego, które umieściła w Muzeum łowickiem. Z Anielą Chmielińską zetknąłem się kilka razy w Częstochowie; była osobą inteligentną, bardzo ruchliwą, bardzo oddaną pracy społecznej; raziła w niej trochę wielomówność i zbytnia przesada.

Ze spraw będących na porządku dziennym zjazdu najważniejszą i najciekawszą była sprawa asekuracji przymusowej w Niemczech, poruszona przez bardzo dobrego znawcę tego przedmiotu, Karola Rosego, mieszkającego stale od wielu lat w Berlinie. Na pierwszym zjeździe higjenistów w Lublinie Karol Rose odczytał bardzo ciekawy referat pod tytułem „Asekuracja przymusowa robotników w Niemczech”. W związku z powyższym referatem Rosego zjazd w Lublinie uchwalił, źe sprawa ubezpieczenia robotników ma być postawiona na porządku dziennym najbliższego zjazdu. Rose, poruszając tę sprawę na zjeździe częstochowskim, przedłożył zjazdowi do rozstrzygnięcia dwie tezy, jedną, czy asekuracja społeczna ma być opartą na przymusie, czy też może się bez niego obejść, drugą, czy w razie zastosowania przymusu ogólna asekuracja społeczna ma być przeprowadzona przez państwo, czy też przez instytucje asekuracyjne prywatne.

Kwestja zabezpieczenia pracowników od choroby, od starości i niezdolności do pracy była wtedy dla lekarzy z Kongresówki zagadnieniem zupełnie nowem i mało znanem; rząd rosyjski wniósł wprawdzie projekt o zabezpieczeniu od choroby i nieszczęśliwych wypadków (projekt ten ujrzał światło dzienne przed samym wybuchem wojny); wywołał on żywą wymianę zdań na łamach prasy, która naogół odniosła się do projektu rządowego dość krytycznie. Nikt z lekarzy z Kongresówki nie dotykał się jeszcze w praktyce do tej sprawy, nie miał w tej sprawie własnego doświadczenia i mógł się opierać co najwyżej na mniej lub bardziej entuzjastycznych ocenach tych instytucji w Niemczech, które je zastosowały na szeroką skalę, jako jeden z wytworów t. zw. socjalizmu państwowego. Karol Rose wyrażał się z zachwytem o niemieckich ubezpieczeniach społecznych; dostrzegał w nich wprawdzie znamiona przyszłego dużego niebezpieczeństwa w związku z olbrzymiem obciążeniem produkcji i skarbu państwa, malował zato w bardzo różowych barwach dobroczynny wpływ ubezpieczeń na zdrowotność narodu niemieckiego, na fizyczną poprawę rasy, na powstanie olbrzymiej ilości znakomicie urządzonych szpitali i sanatorjów, na opiekę lekarską nad ludnością, twierdząc, że „w Niemczech nie chory szuka pomocy i opieki, lecz pierwsza zgłasza się do niego instytucja asekuracyjna i przez usta lekarza kasowego nakazuje mu zaprzestać pracy i leczyć się kosztem instytucji, póki w stanie jego zdrowia nie nastąpi polepszenie, nietylko chwilowe, lecz zupełne, rokujące trwałość i na przyszłe lata”.

Z takim entuzjazmem opisywał Rose błogie stosunki lecznicze w Niemczech z chwilą zaprowadzenia tam przymusowego ubezpieczenia na wypadek choroby. Miałem duże wątpliwości, czy w Niemczech było istotnie tak idealnie, jak to utrzymywał Rose, wiedziałem bowiem, że lekarze niemieccy prowadzili już od wielu lat zaciętą walkę z kasami chorych, że w różnych miastach niemieckich raz po raz wybuchały strajki lekarzy kasowych, że lekarze niemieccy zaczęli przymierać głodem, tworzyć zrzeszenia w celu samoobrony i walczyć o wolny wybór lekarzy w kasach. Słusznie na tę stronę ubezpieczenia przymusowego w Niemczech zwrócił uwagę dr. Polak, który stanął na tem stanowisku, że przymus ubezpieczeniowy powinien być zastosowany prawodawczo, ale z warunkiem najszerszej swobody w społecznej organizacji wykonania.

U nas w Kongresówce kasy chorych wydawały się olbrzymiej większości lekarzy idealnem rozwiązaniem sprawy lecznictwa; dotychczasowa pomoc lekarska fabryczna miała tyle wad, że na kasy chorych patrzano jak na prawdziwe antidotum na tę bolączkę. Niejeden lekarz polski widział już w swej wyobraźni jak to, wzorem niemieckim, z chwilą wprowadzenia ubezpieczeń społecznych kraj nasz zaludnia się pięknie urządzonymi szpitalami, wspaniałemi sanatorjami dla gruźlików, i jak to ogólna zdro_ wotność naszego ludu staje się tak doskonała, że czynność lekarza sprowadza się wyłącznie do stosowania zarządzeń profilaktycznych.

Takim złudzeniom ulegali wtedy wszyscy lekarze, takiemu złudzeniu i ja się nie mogłem oprzeć; dość, że fantasmagorję niemiecką, narysowaną nam w tak ponętnych barwach przez Rosego, przyjęliśmy wszyscy cum bona fide in verba magistri. W marzycielskiem dążeniu do poprawy rasy i podniesienia stanu zdrowotnego kraju zapomnieliśmy o jednym kapitalnym czynniku, o dobrych finansach i dobrej polityce finansowej; i jeszcze o jednej stronie tego zagadnienia wszyscyśmy zapomnieli, o tem, jak się odbije na psychice społecznej zastosowanie larga manu tak wielkich dobrodziejstw społecznych. Niestety, dobrzy higjeniści są zazwyczaj marzycielami społecznymi i kiepskimi finansistami i ekonomistami; w danym przypadku okazali się i złymi psychologami; otrzeźwienie miało przyjść poniewczasie.

Z innych spraw poruszonych na zjeździe był bardzo ciekawym odczyt dr. Władysława Dobrzyńskiego, znanego propagatora miast-ogrodów, o „Miastach-ogrodach”.

Wogóle mogłem stwierdzić, że idea zjazdów higjenicznych, tak piękna w swojem założeniu, sprowadzała się w praktyce do jałowych dyskusji o potrzebie zaopatrzenia ludności miejskiej i wiejskiej w dobrą wodę, o potrzebie zakładania łaźni i kąpieli ludowych, o potrzebie usuwania nieczystości z osiedli ludzkich etc.; zjazdy uchwalały różne chwalebne rezolucje, które, biorąc rzecz praktycznie, stanowiły tylko pia desideria i na które nikt nie zwracał najmniejszej uwagi, ani władze administracyjne, ani społeczeństwo polskie; wszystko się rozbijało o brak samorządu i o niski poziom kulturalny naszego ludu; środki pieniężne znalazłyby się napewno w owym czasie na niejedno urządzenie higjeniczne. To też otwierając zjazd higjenistów w Częstochowie w d. 19 Września 1909 r. i witając uczestników jego, zwracałem uwagę w swojem przemówieniu na beznadziejne wysiłki garstki higjenistów polskich, którzy muszą pokonywać nietylko opór władz rosyjskich, lecz i zwalczać ciemnotę ludu polskiego i niechęć jego do wszelkich reform i ulepszeń w życiu. W zjazdach higjenistów upatrywałem jedną dużą stronę dodatnią; dzięki zjazdom, rozrzuceni po całym kraju nieliczni higjeniści polscy nie czują się tak osamotnieni i opuszczeni w swej pracy i przekonywają się, że w kraju jest przecież garstka ludzi o takich samych ideałach; dzięki zjazdom nabierają oni otuchy do dalszej pracy i wiary, że, pomimo wszelkich stawianych im przeszkód, dożyją chwili, gdy i władze staną się bardziej skłonne do dawania posłuchu potrzebom higjeny publicznej, i ludność kraju sama zacznie wołać gromkim głosem o różne inwestycje, wkraczające w dziedzinę higjeny publicznej. Działałność higjenistów spotykała się nietylko z obojętnością szarej masy, lecz i z wyrażnem lekceważeniem inteligentnych sfer polskiego społeczeństwa.

Zjazd higjenistów w Częstochowie nie wywołał żadnego oddźwięku ani wśród mieszkańców Częstochowy, ani wśród członków komitetu wystawowego; stokroć ważniejszym i ciekawszym był dla nich raid samochodowy, odbywający się tegoż dnia, co i zjazd higjenistów. Nawet bardzo dobry odczyt ówczesnego lekarza miejskiego m. Częstochowy, dr. Józefa Marczewskiego, w drugim dniu zjazdu, „O stanie zdrowotnym m. Częstochowy” nie zainteresował nikogo z mieszkańców miasta; na odczycie tym, nie licząc zamiejscowych członków zjazdu, było obecnych z miasta zaledwie dziesięć osób.